chłopak mnie rzucił dla innej
Zobacz 2 odpowiedzi na pytanie: Rzucił mnie co robić jestem załamana! Pytania . Wszystkie pytania; Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj eksperta (1918)
Zostawił was kiedyś chłopak? 2011-08-22 11:45:24; Chłopak zostawił mnie dla innej po roku A teraz zarywa do mnie jego przyjaciel.. co mam robic ? 2010-11-27 11:17:12; Mój chłopak zostawił mnie dla innej co ja mam teraz robić? 2011-02-17 22:24:19; Co mam zrobić jeżeli mój chłopak zostawił mnie dla innej? 2010-12-26 20:28:53
Rzucanie uroku to praktyka, która istnieje od wieków i ma na celu zniszczenie lub spowodowanie szkody w życiu innej osoby. Najczęściej motywowane jest chęcią związania kogoś z sobą lub zemsty miłosnej. Jeśli podejrzewasz, że ktoś rzucił na ciebie klątwę, warto znać objawy, które mogą na to wskazywać. Mogą to być m.in. problemy zdrowotne, finansowe czy […]
Pacjentką dr Anny Nowickiej jest dziewczyna wciąż zakochana w chłopaku, który rzucił ją dla innej. Aby go odzyskać udaje, że chciała się zabić i ściąga chłopaka do szpitala. Ten ma już nową partnerkę i nie zamierza wracać do pacjentki. W szpitalu dziewczyna udaje kolejną próbę samobójczą, jednak kłamstwo wychodzi na jaw.
Zerwanie jest trudne, szczególnie gdy jesteś naprawdę zakochany. Niezależnie od tego, czy to on cię rzucił, czy ty go rzuciłeś, czasami nie możesz nie przegapić. Jeśli tęsknisz za byłym, może jeszcze wrócić. Oto kilka powodów, dla których twój były chłopak może wrócić po zerwaniu. Jego życie nie jest takie samo po zerwaniu
nonton drama korea bioskopkeren digital sub indo. Data utworzenia: 3 sierpnia 2011, 7:27. Nic nie może wiecznie trwać. Przekonała się o tym ostatnio Courtney Love (46 l.) Love załamana. Rzucił ją chłopak Foto: Fakt_redakcja_zrodlo Dla niej te wakacje nie będą z pewnością najszczęśliwszymi w życiu. Wokalistka została porzucona przez swojego chłopaka, Henry'ego Allsoppa (37 l.).Okazuje się, że były facet Love jest spokrewniony z księżną Kamilą Parker Bowles (64 l.), która nie akceptowała nowej miłości swojego chrześniaka. Cóż, znając ekscesy i maniery Courtney, trudno się dziwić... /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love została porzucona /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love rozstała się właśnie ze swym chłopakiem /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo To on zdecydował o końcu ich związku /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love znana jest z szalonego życia /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love nie raz była bohaterką skandali /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love /10 Love załamana. Rzucił ją chłopak Fakt_redakcja_zrodlo Courtney Love Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов Był początek maja, gdy koleżanka ze studiów zaprosiła mnie do siebie na wieś, na urodziny. Szykowało się ognisko, pieczone kiełbaski, piwo i dobra zabawa. I wszystko było. A oprócz tego wszystkiego był jeszcze on, Bartosz, sąsiad Gośki, a właściwie jej rodziców. Zupełnie nie wyglądał na rolnika prowadzącego trzydziestohektarowe gospodarstwo. Był przystojniejszy, bardziej oczytany i bardziej elokwentny niż większość moich kolegów, a poza tym miał w sobie ten magnetyzm, który przyciąga wszystkie kobiety. Przyciągnął swoim czarem również mnie… Od razu wiedziałam, że to był błąd Wypiłam trochę przy tym ognisku, może nawet więcej niż trochę, ale przecież wszyscy pili. Poza tym nie byłam pijana, byłam tylko lekko oszołomiona. Rozmawialiśmy, poszliśmy na spacer, nagle zaczęliśmy się całować. Mój chłopak nigdy nie działał na mnie aż tak, nigdy nie miałam takich motyli w brzuchu ani takich miękkich kolan. A potem już nie potrafiłam oprzeć się nie tylko Bartkowi, ale i samej sobie. Dopiero rankiem, kiedy otworzyłam oczy, przyszło opamiętanie. Co ja zrobiłam? – patrzyłam z przerażeniem na śpiącego obok mnie obcego chłopaka; wysunęłam się spod koca i zaczęłam nerwowo zbierać swoje rzeczy rozrzucone po podłodze. Miałam nadzieję, że zdążę się ubrać i zniknąć, zanim Bartosz się obudzi. Zdążyłam. – Martwiłam się o ciebie – Gośka spojrzała na mnie z wyrzutem. – Gdzieś ty się podziewała? Podobno wyszłaś z ogniska z Bartoszem… – wciąż mierzyła mnie upartym spojrzeniem w którym była ciekawość, niepokój, zmartwienie i chyba odrobina zazdrości. – Muszę wracać do Warszawy – mruknęłam niechętnie, pomijając milczeniem jej pytania. – Oszalałaś? Miałyśmy wracać jutro. – Ale ja muszę dzisiaj – uparłam się. Byłam tak zdenerwowana, że nie potrafiłam na poczekaniu wymyślić żadnego kłamstwa. Miałam tylko nadzieję, że Bartosz nikomu nie powie o naszej wspólnej nocy, o mojej wielkiej pomyłce. Bo to była pomyłka. Przecież ja miałam Grzegorza, kochałam go. Niestety, Gosia przyjechała do naszego mieszkania następnego dnia, dokładnie poinformowana o tym, co się wydarzyło. – Dlaczego uciekłaś? – zapytała i zaraz dodała: – Bartosz to wspaniały chłopak. – Daj spokój, to była pomyłka. – Nie dla niego, Bartek się w tobie zakochał. – W jedną noc? Zresztą ja mam Grzesia. – Grzesia masz? To dlaczego zdradziłaś go z Bartoszem, skoro tak bardzo go kochasz? – Nie wiem, tak się po prostu stało – mówiłam prawdę. – Błagam cię, Gośka, nie mów nikomu, nie mów Grześkowi – prosiłam. – Ja mogę nie mówić, ale nie zdziwię się, jeśli Bartek tu przyjedzie, jeśli będzie chciał pogadać – dobiła mnie tymi słowami. Nie chciałam tu Bartosza, wtedy wszystko mogło się wydać. Pragnęłam jak najszybciej zapomnieć o swojej niefortunnej przygodzie. Wszystkiego się domyśliła... Bartosz nie przyjechał, na szczęście nie próbował mnie szukać, ale stało się coś jeszcze trudniejszego, jeszcze gorszego. Kilka tygodni później zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży, a nie miałam pojęcia, czyje może być dziecko – Grześka czy Bartka. Odwlekałam zrobienie testu tak długo, że Gośka zaczęła wszystkiego się domyślać. – Czy to dziecko Bartka? – zapytała prosto z mostu któregoś wieczoru. – Jakie dziecko?! – warknęłam ze złością. – Nie udawaj, rzygasz codziennie jak kot, schudłaś. Coś strasznie długa ta twoja niestrawność… – zakpiła. – Dobra, idę po test. Pół godziny później wykonałam trzy testy, jeden po drugim. Potem siedziałam na kanapie i płakałam, a Gośka była zła. Zaczynałam podejrzewać, że podkochiwała się w Bartoszu i żarła ją zazdrość. Było mi jednak wszystko jedno. Jeśli chce, niech go sobie bierze! – Powiedz Grześkowi – powtarzała. – Niby co? Dobrze wiesz, że nie mam pojęcia, czyje to dziecko! – wybuchłam. – To trzeba zrobić badania i będzie wiadomo. Nie żyjemy w średniowieczu. Bartkowi też przecież musisz powiedzieć. Kiedy krzyknęłam, że nie mam takiego zamiaru, zagroziła, że sama mu powie. Pokłóciłyśmy się wtedy, bo zarzuciłam jej, że kocha się w Bartku, jest o niego zazdrosna i tylko boi się do tego przyznać, bo Bartosz jej nie chce. – Głupia jesteś – usłyszałam w odpowiedzi. – Bartek to mój przyjaciel od dzieciństwa, sąsiad i przede wszystkim bardzo dobry chłopak. Nie pozwolę ci go krzywdzić. Ma prawo wiedzieć, jeśli to jest jego dziecko. Ale ja nie chciałam, żeby wiedział. Gdyby nie Gośka, to pewnie powiedziałabym Grzegorzowi, że jestem z nim w ciąży, wzięłabym z nim ślub i jakoś żyła z tym kłamstwem i jego niewiedzą. Tak by pewnie było, gdyby nie moja przyjaciółka, która była zapewne większą przyjaciółką Bartosza niż moją, i zagroziła, że jeśli będę kłamać, to ona osobiście powie prawdę zarówno Bartoszowi, jak i Grzegorzowi. Grzesiek nie chciał słuchać żadnych moich tłumaczeń, próśb ani przeprosin. Usłyszałam, że nie chce mnie więcej znać, i jeżeli dziecko okaże się jego, to będzie płacił na nie alimenty, ale my się w tej chwili rozstajemy. Natomiast Bartosz był cały w skowronkach. Oznajmił, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, bardzo by chciał, żeby dziecko było jego, ale nawet jeśli okaże się, że to Grzegorz jest ojcem, on i tak się ze mną ożeni, a dziecko będzie kochał jak własne. Bo kocha jego matkę. Nie chcę być żoną rolnika Kiedy zapytałam, jak wyobraża sobie naszą wspólną przyszłość, dowiedziałam się, że mogę skończyć medycynę (łaskawie mi pozwolił) i pracować w ośrodku zdrowia na wsi. On naprawdę ma duże dochody z gospodarki i ptasiego mleka mi nie zabraknie. Ani naszym dzieciom. Już mówił o nich w liczbie mnogiej, chociaż na razie nie mieliśmy ani jednego. Problem w tym, że ja nie chciałam za niego wychodzić za mąż ani mieszkać na wsi i pracować w wiejskim ośrodku zdrowia, nie wyobrażałam sobie tego. Nie takie miałam plany, nie tak miało wyglądać moje życie. Zaplątałam się i nie było już możliwości odwrotu. Grzegorz mnie nie chciał, nie potrafił mi wybaczyć zdrady. Bartosz chciał się żenić, ale ja z kolei nie chciałam jego. No i zostałam sama, sama w ciąży, niepewna, kto jest ojcem mojego dziecka. Na dodatek musiałam szukać nowego mieszkania, bo Gośka obraziła się na mnie, twierdząc, że skrzywdziłam jej przyjaciela, który cierpi, bo nie dość, że nie chcę zostać jego żoną, to jeszcze chcę zabrać mu dziecko. Wcale nie chciałam mu zabierać, nie chciałam tylko być wiejską gospodynią i żoną rolnika. Badania wykazały, że noszę dziecko Bartosza. Grzegorz nie chciał mieć ze mną nic do czynienia, a Bartek ponowił oświadczyny. Ja kolejny raz odmówiłam. Nie kocham go i nie chcę być jego żoną. Trudno, sama wychowam swoje dziecko, no może z małą pomocą jego ojca, który uparcie twierdzi, że chce brać czynny udział w życiu maleństwa. No i powtarza, że może jednak namyślę się, zmienię zdanie i zostanę jego żoną. Nie zostanę, już wolę być samotną matką. Czytaj także:„Zazdrościłam przyjaciółce, bo w przeciwieństwie do mnie, zrobiła karierę. Gdy powinęła mi się noga, to właśnie ona mi pomogła”„Spotkałam mężczyznę swojego życia, ale musiałam mu powiedzieć, że... nie możemy być razem. Jego reakcja mnie zaskoczyła”„Rodzina wyzywa mnie od głupców, bo wziąłem sobie kobietę po przejściach. Dla nich rozwódka z dzieckiem, to wybrakowany towar”
Data utworzenia: 4 lipca 2008, 0:00. Jeszcze do niedawna Ewa Szabatin (29 l.) nie miała szczęścia w miłości. Ale odkąd poznała przystojnego Amerykanina, wszystko zaczęło się układać Jej szczęściem jest Josh (25 l.). Chłopak, który dla niej gotów był porzucić swoje dotychczasowe życie i przenieść się do Polski. Zawrócił z drogi na szczyt, zrezygnował z kariery, u której był progu, aby tylko być blisko ukochanej. To się nazywa miłość! Ewa poznała go na imprezie sylwestrowej w Krakowie. Dziś przyznaje, że to było uczucie od pierwszego wejrzenia. Ale wtedy nie przeczuwała jeszcze, że Josh odmieni jej życie. Młody Amerykanin mieszkał i pracował w Bułgarii, Ewa robiła wówczas karierę w Polsce. Utrzymywali ze sobą kontakt przez internet. Josh starał się odwiedzać Ewę w każdy wolny weekend. Choć wielu wątpiło w trwałość tego związku na odległość, oni nie dali za wygraną. Obydwoje doskonale się ze sobą dogadują - wkrótce para postanowiła ze sobą zamieszkać. Josh wiedział, że Ewa nie może teraz zaczynać wszystkiego od nowa, w innym kraju. Spakował się więc i przeprowadził do Warszawy. Mimo że Ewa ma duże mieszkanie, to trzeba je było nieco przygotować na jego przyjazd. Na szczęście wszystko jest już gotowe i obojgu dobrze się ze sobą mieszka. Do pełnego szczęścia pozostaje tylko znaleźć pracę dla Josha. Ale tym też się nie przejmują, bo na pewno znajdzie się dla niego jakieś fajne zajęcie.
fot. Adobe Stock, flowertiare Rodzice przepisali na mnie swoje mieszkanie, a sami wyprowadzili się do małego domu na wsi. W związku z tym zdecydowałam się wrócić na stare śmieci, czyli do Katowic. Czy raczej – zdecydowaliśmy się, bo mój chłopak przeniósł się wraz ze mną. Dla niego to była większa rewolucja, gdyż Maciek od urodzenia mieszkał we Wrocławiu. Kilka dni po przeprowadzce zadźwięczał dzwonek u drzwi. Jeszcze leżałam w łóżku, więc Maciek poszedł otworzyć. – Kto to był? – zapytałam go, kiedy wrócił do pokoju; wyglądał na zmieszanego. – No… Biust – bąknął w końcu. – Co proszę? Biust to ty masz w swoim łóżku, przypominam nieśmiało – wysilałam się na dowcip, ale nieco otępiała mina Maćka wskazywała, że go nie zrozumiał. – Więc jaki biust? Sam przyszedł czy na kimś? – No, na kimś... – Na kobiecie, zakładam, bo inaczej byś nie był pod takim wrażeniem. Ogarnij się, człowieku! Młoda była, stara? A może goła przylazła, że tak cię siekło? Tylko się na nią gapiłeś czy rozmawialiście? Trochę się uniosłam, przyznaję, ale Maciek zachowywał się, jakby pierwszy raz w życiu widział u kobiety piersi. – Ubrana była, no i nie najmłodsza, czterdziestka może, chyba blondynka, ale ten biust... Taki wyeksponowany miała, że tylko jego widziałem – zaśmiał się speszony. – Chciała pożyczyć śrubokręt, a przy okazji powitała nas w sąsiedzkiej społeczności. – Wita cię wyeksponowanymi cyckami i pyta o śrubokręt? Ciekawa sąsiadka. Nie przypominam sobie, żeby tu taka mieszkała za moich czasów. Panią Anastazję z drugiego piętra pamiętam, bardzo miła starsza pani. Ona by nas przywitała pyzami z sosem, nie biustem. – Ty zazdrośnico! – Maciek rzucił się na mnie i zaczął łaskotać, więc po chwili tarzaliśmy się po łóżku, śmiejąc się w głos. Co nie zmienia faktu, że postanowiłam być czujna. Nie będzie mi tu jakiś obcy biust konkurencji robić, zwłaszcza że szczególnie imponującym rozmiarem poszczycić się nie mogłam! Każdy ma jakiś kompleks. Ja mam taki. Wiem, liczy się wnętrze, wzajemne porozumienie, miłość połączona z przyjaźnią, ale... facet to tylko facet. Jak mu jakaś wygłodniała czterdziestka biustem w oczy zaświeci, może oślepnąć. Poczęstowała go nawet obiadem Nazajutrz był poniedziałek. Oboje szliśmy do pracy, którą znaleźliśmy bez trudu, zdalnie – jeszcze z Wrocławia, co uznaliśmy za znak, że decyzja o przeprowadzce jest słuszna. Maciek miał zamiar wrócić trochę wcześniej, bo umówił się z fachowcem od internetu. Nie mogłam doczekać się końca swojej zmiany. Wyobrażałam sobie, jaki wspaniały obiad ugotuje mój narzeczony. Nie, żebym go do tego zmuszała czy wykorzystywała. Po prostu czasem, gdy miał trochę wolnego czasu, lubił coś upichcić. Wparowałam do mieszkania głodna jak wilk. Niestety, żaden cudowny aromat mnie nie przywitał. Poza tymi cudzymi, wyczuwalnymi na klatce. Sąsiedzi jakby się zmówili. Pachniało plackami, kotletami, pieczenią. Aż ślinka ciekła. Zrobiłam sobie jajecznicę. Siedziałam w kuchni i kończyłam jeść ten prowizoryczny posiłek, gdy usłyszałam rozbawione głosy na korytarzu. Męski i damski. Czyżby właścicielka obfitości? I Maciek? Pogłos nieco zmieniał ton, więc nie byłam pewna. Mogłabym wyjrzeć, ale stwierdziłam, że nie zniżę się do takiego szpiegostwa. Wkrótce narzeczony stanął przede mną. – Cześć, kochanie. Jak się masz? Przepraszam, że wracam tak późno... Nie odpowiedziałam i nie słuchałam zbyt uważnie. Byłam zazdrosna, do czego nawet przed sobą nie chciałam się przyznać. – Świetna ta sąsiadka. Miałaś rację, bardzo sympatyczna. Pomogłem jej, a ona zrewanżowała mi się obiadem. Był pyszny. Dla ciebie też mam... Wyciągnął przed siebie piętrowe menażki. – Obejdzie się – warknęłam. W gardle by mi stanęły pyszności tej podstępnej żmii. Kiedy ja niby powiedziałam, że ona jest sympatyczna? Jak zachwycał się jej biustem?! Ciekawe, czy kiedy będę w jej wieku, też się będzie zachwycał moim? O ile dożyję. Może wcześniej skonam w męczarniach, otruta obiadem przez sąsiadkę, która postanowiła odbić mi faceta… Własnego nie ma? Oj, czułam, że moje relacje z sąsiadką nie będą należały do najcieplejszych. A ten rozanielony idiota dał się złapać na tandetną sztuczkę. Słaba kobietka potrzebująca pomocy...? Ratunku! – Na pewno nie chcesz? – Maciej postawił menażki na stole. – A co podała? Piersi na sałacie? – zapytałam, ale mój oczarowany narzeczony nie złapał ironii. – Nie, rolady, prawdziwe śląskie, i modrą kapustę. Nie miała tylko klusek – westchnął niepocieszony. – Wszystko przed tobą… W końcu do Macieja coś dotarło. Spojrzał na mnie uważnie. – Masz mi za złe, że jej pomagam? – spytał. – Nie podoba ci się... – Ależ skąd – zaprzeczyłam, bo nie chciałam wyjść na chorą z zazdrośni paranoiczkę. Niemniej zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Iść do sąsiadki, pogadać jak kobietą z kobietą? Prosić, żeby dała mojemu Maćkowi spokój? Boże, nie! Ośmieszę się tylko. Okropna sytuacja. Gdybym wiedziała, że przeprowadzka tak wpłynie na Macieja, na krok bym się z Wrocławia nie ruszyła! Byliśmy razem od pięciu lat. Gejzery namiętności osłabły, czasem zachowywaliśmy się bardziej jak rodzeństwo niż kochankowie, ale małżeństwa nie buduje się wyłącznie na seksie i przereklamowanych motylach w brzuchu. Kochaliśmy się, przyjaźniliśmy i ufaliśmy sobie. Dobrze się ze sobą czuliśmy. To wydawało się najważniejsze. Maciej był moim wyborem dokonanym sercem i głową. Wierzyłam, że będziemy szczęśliwi do grobowej deski. Wierzyłam w to święcie, póki na scenę nie wkroczył biust sąsiadki... Następnego dnia po powrocie z pracy zastałam puste mieszkanie. Tym razem sama zadbałam o swój żołądek i kupiłam paczkę mrożonych pierogów. Mogłam coś ugotować, wolałam jednak szybko uwinąć się z obiadem, bo przeczuwałam kolejne ekscesy z udziałem Maćka i sąsiadki. Dziwne... Uświadomiłam sobie nagle, że dotąd nawet jej nie widziałam. Czyżby mnie unikała? Zjadłam pierogi, zdążyłam pozmywać, a Maćka wciąż nie było. Zrobiłam kawę i przeniosłam się razem z nią na fotel. Upiłam może dwa łyki, gdy na klatce schodowej usłyszałam kroki. Ktoś szedł powoli po schodach, co chwila przystając. Pomyślałam, że to ktoś z wyższych pięter. Nowych sąsiadów nie zdążyłam jeszcze poznać, a starych – tych, którzy mieszkali tu za moich czasów – nie było. Zdumiało mnie, jak wiele się tu pozmieniało w ciągu ostatnich kilku lat. Właściwie wszystko. Starzy lokatorzy powyprowadzali się, kilka osób z tych bardziej wiekowych zmarło. Tylko pani Anastazja „ocalała”. Widziałam ją i pomogłam wnieść zakupy. Kazała mi pozdrowić narzeczonego. – Bardzo miły młody człowiek – powiedziała. – Taki uczynny… A pewnie, aż zanadto! Kroki minęły nasze drzwi i poczłapały dalej. Potem ktoś wbiegł, zatrzymał się na naszym piętrze. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, jakby ów ktoś się wahał; wreszcie usłyszałam pukanie do drzwi naprzeciwko. Maciek...? To zadziwiające, ile można usłyszeć, jeśli się chce. Wystarczy posiedzieć w ciszy. Pukanie się powtórzyło. Kusiło mnie, żeby podejść do wizjera, ale to by znaczyło, że jestem w desperacji. O nie, tak nisko jeszcze nie upadłam! Tymczasem sąsiadka otworzyła, dotarły do mnie jakieś szepty, chichoty, potem trzask zamykanych drzwi. Cisza. A jeżeli to naprawdę był Maciek...?! – Nie, to nie mógł być mój Maciej. Wykluczone. Ufaj, dziewczyno, przecież macie się pobrać. Musisz mu ufać – motywowałam się na głos, ale kiepsko mi szło. Babka rzeczywiście miała romans Serce trzepotało jak u przestraszonego ptaka, pierś falowała, dłonie się pociły. Sięgnęłam po książkę, żeby nieco się uspokoić. Po półgodzinie pojawił się Maciek. Wreszcie się doczekałam! Wyglądał, jakby dostał awans, a wchodząc, wniósł ze sobą całkiem przyjemne obiadowe zapachy. – To ty przesiadujesz w knajpie, a ja… – Od progu pretensje? – dziwił się. – Jeśli chcesz wiedzieć, to nie byłem w knajpie, tylko robiłem dobry uczynek. A obiad zjadłem w ramach podziękowania. Teraz muszę się szybko przebrać i wracam do roboty... – Myślałam, że wieczór spędzimy razem. Maciek zrobił przepraszającą minę. – Wiesz, że jestem na cenzurowanym jako nowy pracownik. Może innym razem – rzucił i zniknął w łazience. Po chwili usłyszałam szum prysznica. Z łazienki Maciek przemieścił się do sypialni. Wychynął stamtąd po kilku minutach, zadziwiająco elegancko ubrany. Z coraz większym niepokojem obserwowałam jego przygotowania. Ponownie zniknął w łazience, a gdy wyszedł, roztaczał woń swoich najlepszych perfum. Coś mnie tknęło, tętno mi przyspieszyło. Dla kogo on się tak stroi? Co to za robota? – A komu tak pięknie pomogłeś? – zapytałam podejrzliwie, mając nadzieję, że się mylę. Niestety... – Sąsiadce zepsuł się bojler. A wiesz, że po drodze do firmy mijam market budowlany, więc wszedłem i kupiłem. – Kupiłeś jej bojler?! – No, nieduży, trzydzieści litrów. Oddała mi pieniądze oczywiście. Chyba nie sądzisz, że jestem aż tak pomocny, głuptasie? – zaśmiał się i pocałował mnie w czoło. Gdzie, skąd! Myślę natomiast, Judaszu jeden, że albo mnie zdradzasz, albo wkrótce zdradzisz!” – chciałam mu to wykrzyczeć, ale ugryzłam się w język. Boże, co się z nim porobiło? Zmiana otoczenia tak na niego podziałała? Gdzie zniknął mój poczciwy, dobry i wierny Maciek?! Byłam załamana. Nawet nie zapytałam, dokąd się wybiera wystrojony jak stróż w Boże Ciało. Za to tkwiłam pod drzwiami, nasłuchując. Zapuka do niej czy nie? Zszedł na dół. Może dla niepoznaki? To stawało się nie do zniesienia! Wkurzyłam się. I dobrze, wolałam złość od rozpaczy. Zamknęłam drzwi na zamek. Maciek swoje klucze zostawił na wieszaku, czyli wejdzie, gdy go wpuszczę. Albo nie. Niech śpi na wycieraczce albo... u tej flądry! Wróciłam na fotel i zaczęłam się zastanawiać. Kochałam Maćka, w każdym razie tego z Wrocławia, zamierzałam z nim spędzić życie, ale zdrady – albo co gorsza zdrad – nigdy nie zaakceptuję. Nigdy się nie pogodzę z tym, że ja mu nie wystarczam. Maciej z Katowic był kimś zupełnie innym. Choć może jeszcze do niczego nie doszło? Może się opamięta? W ostatniej chwili zrozumie, jak wiele może stracić? Oby! Nie wiem, jak długo siedziałam w fotelu. Nie chciało mi się wstawać, nie miałam pomysłu, co zrobić. Ze sobą, ze swoim życiem, związkiem... Odnosiłam wrażenia, jakby mój świat się zawalił. Nagle na schodach rozległy się zdecydowane kroki. Dotarły na nasze piętro i zatrzymały się pod mieszkaniem sąsiadki. Na schodach zrobiło się cicho. Po chwili zabrzęczały klucze, usłyszałam zgrzyt zamka, trzask zamykanych drzwi... A potem nastąpiło trzęsienie ziemi. Tym razem nie zastanawiałam się, tylko ruszyłam do wizjera. – Co tu się dzieje?! Jak możesz?! – krzyczał męski głos, ale to nie był Maciek. – A co ci tak nagle zaczęło zależeć? W domu jesteś rzadkim gościem, olewasz mnie, więc radzę sobie sama! – Radzisz sobie? Puszczając się z takim smarkaczem? Mógłby być twoim synem! – Jak śmiesz? Jeszcze mnie obrażasz! – Sama się obrażasz takimi romansami! Niech się ten gówniarz wynosi z mojego domu, zanim mu pysk obiję! Jakiś rumor, krzyki, odgłosy szamotaniny. Zamarłam. Chciałam odejść od wizjera, ale nie mogłam. Zdradzany mąż zaraz wyrzuci kochanka za drzwi... A ja zobaczę Macieja w sytuacji, w jakiej nigdy nie chciałam go zobaczyć i której nigdy nie zapomnę. Przyłapanego. Upokorzonego! Drgnęłam. Nie ma odwrotu. Chcę czy nie, muszę spojrzeć mu w oczy. To oszczędzi nam później żenujących wyjaśnień, wszystko będzie jasne. Uchyliłam drzwi, stanęłam w progu i patrzyłam, jak z mieszkania naprzeciwko wynurza się wściekły gospodarz, ciągnąc za sobą... jakiegoś obcego mi chłopaka. To nie był Maciej! – Wynocha! Żebym cię tu więcej nie widział! – wrzasnął mężczyzna i popchnął młodzika, który spłoszony, czerwony, unikając mojego wzroku, pomknął w dół. Po drodze potrącił Maćka, który akurat wchodził na górę. Wpatrywałam się w niego, jakbym zobaczyła ducha. Maciek zbliżył się do mnie, objął. A gdy sąsiad bez słowa zatrzasnął drzwi, spytał: – Co tu się dzieje? Co to za włoski dramat? Film kręcą? – Mąż przyłapał żonę na zdradzie z tym tam... – wskazałam ręką schody. Pociągnęłam Maćka do domu. W korytarzu spojrzałam mu w oczy i spytałam: – Gdzie byłeś? – Na spotkaniu biznesowo-towarzyskim z ważnym, ale śmiertelnie nudnym klientem. Nie mówiłem ci? Montaż bojlera u pani Anastazji jawi mi się przy tym jak superrozrywka. Obiecałem, że jutro jej pomogę. Chyba że masz coś przeciwko? No bo obiad od niej wyrzuciłaś... – Nie byłam sobą – bąknęłam. Na razie nie wyjaśniłam więcej, tylko mocno się do niego przytuliłam, żeby ukryć rumieńce wstydu. To nie Maciej nie zdał testu z wierności, to ja oblałam egzamin z zaufania. Nie on się zmienił, tylko we mnie coś wstąpiło i objawiła się moja mroczna, nieładna strona. Nie sądziłam, że tyle we mnie niepewności i kompleksów, że potrafię być aż tak zazdrosna, aby stracić rozsądek i właściwą ocenę sytuacji. Słyszałam, co chciałam słyszeć. Widziałam, co chciałam widzieć. Przecież Maciej mówił o miłej sąsiadce, która dziękowała mu za pomoc obiadami… Powinnam się była domyślić, że chodzi o panią Anastazję! Tę samą, która gratulowała mi uczynnego narzeczonego… Co mnie napadło?! Czytaj także:„Mąż chciał dziecka, ale ja byłam zajęta karierą. Dziś jestem gotowa, by być mamą, ale... chyba przegapiłam swoją szansꔄNatarczywy sąsiad uprzykrzał mi życie po to, by zdobyć moje serce. Jak widać, kto się czubi, ten się lubi”„Przyjęłam siostrzenicę w potrzebie, a ta zrobiła sobie z mojego domu hotel. Na koniec nie usłyszałam nawet >>dziękuję<<”
Przechodzę przez „żałobę” po zakończeniu związku, który trwał 13 lat… Jestem emocjonalnym wrakiem człowieka. Od rozstania minęły 3 miesiące. Pierwszy miesiąc to była jakaś masakra- ciągle płakałam, nie jadłam, nie spałam, zawaliłam pracę, nie byłam w stanie ogarnąć codzienności. Wraz z partnerem straciłam też dach nad głową, nasze wspólne psy i środki, które inwestowałam w jego mieszkanie, które wiele lat było naszym wspólnym domem. To brzmi, jakbym była jakąś potworną materialistką, ale w takich okolicznościach taki fakt też cholernie boli. W drugim miesiącu jakoś zaczęłam się zbierać, teraz jest trzeci miesiąc, przyszła wiosna, a do mnie jakby to wszystko trafiło na nowo- nie mogę normalnie funkcjonować, ciągle płaczę i myślę o nim. O tym, co robi, jak mu jest, dlaczego to się stało. Czy rzeczywiście jestem takim potworem, że musiał odejść. Czy zrobiłam wszystko, żeby związek uratować. Dlaczego to się stało. Nie mogę się z tym pogodzić. Miał być ślub, dziecko było w drodze, świeżo zakończony remont kuchni. Wiadomo, że między nami było różnie- było i cudownie, i były kłótnie, jak to w życiu, nie ma przecież idealnych związków. Przeszliśmy razem wiele- ciężkie czasy, wręcz biedę, bezrobocie, trudny "dorabiania się", choroby i śmierć bliskich nam osób, ale zawsze udawało nam się wyjść z kryzysów. Dwa miesiące przed zaplanowanym ślubem partner oznajmił mi, że się zakochał w koleżance z pracy. Nie będę wchodzić w szczegóły całej historii, bo musiałabym tu napisać wypracowanie o objętości encyklopedii, ale po krótce opowiem, że przez miesiąc próbowałam go przekonać, że nie warto niszczyć naszego „my”- tych wspólnych lat, planów, marzeń. Żeby się opamiętał, że przecież tą dziewczynę ledwo zna (znaj się z imprez firmowych i wyjazdów integracyjnych, w sumie widzieli się z 10 razy). Oczywiście dowiedziałam się jaka to jestem beznadziejna, nasz związek beznadziejny i tak dalej. Że nuda, rutyna, wypalenie. Ale wtedy myślałam, że są to takie błahe powody, że nie warto dla nich kończyć związku, że można wszystko uratować, jeżeli oboje się postaramy. Że daliśmy się po prostu ponieść codzienności, zatraciliśmy się oboje w pracy i walce o lepszy byt, że siebie straciliśmy z oczu. Jednak mój kochany uważał inaczej, ale żeby nie było, że on się nie starał – zrobił coś na kształt castingu- siadał sobie i rozważał, która z nas jest lepsza, ma bardziej odpowiadające mu cechy charakteru i wyglądu. Raz deklarował, że chce ze mną być, że mnie kocha i nie wyobraża sobie beze mnie życia, że przecież ja jestem jego całym światem i życiem a po 2-3 dniach totalnie zmieniał zdanie na że to nie ma sensu, nie ma czego ratować, że ta jego „przyjaciółka” jest taka wspaniała, cudowna, delikatna, że tak dobrze mu się z nią rozmawia, że nigdy się tak nie czuł. W czasie dni, kiedy był „na tak” na mnie, zabrał mnie raz na kolację i uznał, że o wystarczający dowód na to, że mu zależy. Kontaktu z nią nie zamierzał zrywać, „bo będzie jej przykro, nie może jej zranić”. Nawet pojechał do miasta, w którym ona mieszka, żeby się z nią zobaczyć, potem mi opowiadał, że podczas tego spotkania całowali się i że nie mogę mieć o to do niego pretensji, bo on jest dorosły i ona też i że mogą robić co chcą. Byłam w takim stanie, że byłam gotowa zgodzić się na wszystko, byleby tylko ze mną został. Nawet, jakby mi kazał sobie obie nogi odrąbać. W pewnej chwili dopiero zorientowałam się, że nie jestem w stanie spełnić wszystkich jego żądań- zmienić o 180 stopni swój charakter, zrezygnować ze wszystkiego co kocham i tolerować, że on i tak będzie się z nią spotykał, bo przecież razem pracują. Nie zmienię się też naglę w bujnowłosą modelkę o nieskazitelnej skórze (argumenty odnośnie wyglądu użyte przeciw mnie- mam za szerokie biodra i w ogóle figurę nie taką, rozstępy oraz krótkie i za rzadkie włosy oraz styl do kitu). Dowiedziałam się jaka jestem nudna, mało spontaniczna, ograniczona, wredna i jędzowata. Zaczęłam w pewnej chwili szukać nawet mieszkania, bo przestałam widzieć nadzieję na ratunek. Przeszukiwał mi telefon i komputer, kazał się potem spowiadać, do kogo dzwoniłam i dlaczego, dlaczego takie a nie inne strony w necie przeglądam, że jestem taka durna, bo się naczytam głupot w internecie. O tym, że mam się wyprowadzić poinformował mnie przez telefon. Zabrałam rzeczy. Potem powiedział, że jestem głupia, że mogłam zostać, bo „on mnie w cale nie wyrzucał, jakbym sobie tak mieszkała z nim jeszcze ze 2-3 tygodnie, on by sobie tak na mnie popatrzył to może by zdanie zmienił”. Potem, że to wszystko moja wina, bo ja byłam… (i tu znów lista moich wszelkich przewinień), że od dawna się ze mną męczył i że nie jestem kobietą, której on potrzebuje. Że nie chce mieć związku z etykietą „po przejściach”, ale woli sobie zacząć nowe życie z młodszą kobietą, którą „on sobie ulepi tak, żeby jemu pasowała”. Nie będzie się dalej męczył, pracował nad sobą (bo on nie ma sobie nic do zarzucenia, on nie zrobił przecież nic złego), nad związkiem, bo i tak się nie uda. Że nie zostanie ze mną ze względu na dziecko, że mam sobie zrobić „z tym”, co uważam za stosowne (ostatecznie ze stresu i wyczerpania i tak poroniłam). I jeszcze że jestem materialistką, pragmatyczką i egoistką, bo przy rozstaniu zażądałam podziału wspólnie kupionych rzeczy. Że wszystko źle rozegrałam, bo gdybym wtedy czy wtedy (z podaniem konkretnych sytuacji) powiedziała/ nie powiedziała, zrobiła/ nie zrobiła czegoś tam, to wtedy on by zmienił zdanie. Potem jeszcze wydzwaniał w nocy, że siedzi w pustym mieszkaniu, że nie ma mnie, że on nie wie, jak będzie dalej żył, że mnie kocha i tak dalej. Myślałam, że się ocknął, że uda nam się uratować nasz związek. Rano już było inaczej- twierdził, że oczywiście kocha mnie, ale nie może ze mną być, bo za dużo złego się już stało, że on się zaangażował już w relację z tamtą i ona na niego czeka. Co więcej - ona była cały czas zaangażowana w nasze rozstanie, w tą walkę, zwierzał jej się i pytał, co ma robić (!). Jestem wrakiem człowieka, nie mogę się pozbierać. Nie widzę teraz sensu niczego – życia, dbania o siebie, wychodzenia z domu. Zmuszam się do wychodzenia ze znajomymi, na koncerty, wystawy, do kina, ale zwykle kończy się to płaczem w kiblu albo w drodze do domu, bo ciągle myślę o tym, że mogłabym to robić z nim. Albo że mogłabym być w domu z nim. Nie mam totalnie ochoty spotykać się z innymi facetami, mam ich dość na wieki. Nie zapomnę go nigdy, innemu już nie zaufam ani nie pokocham. Nie potrafię. Temu oddałam całą siebie. Czuję się nic nie warta, brzydka, ciągle tylko oglądam te włosy, które mi wypomniał, już nawet chciałam się na łyso ogolić. Wyrzuciłam zdjęcia, pamiątki, prezenty. Nie mogę się jeszcze przemóc przed pozbyciem się pierścionka zaręczynowego. Dostrzegłam rzeczy, które były złe między nami, co powinniśmy zmienić już dawno, ale olaliśmy to, bo brak czasu, ciągła pogoń za wszystkim. Ale mimo wszystko boli to, że on nie chciał zawalczyć, że wybrał tą łatwiejszą drogę, wymienił mnie „na lepszy model” jakbym była pralką. Zdradził (dla mnie to, co zrobił to zdrada emocjonalna). A ja uważałam, że on i nasz związek są warte każdego poświęcenia. Ja dawno temu, żeby go zadowolić rezygnowałam z wielu rzeczy, bo według niego poświęcałam na to za dużo czasu albo było to głupie. Przypominam sobie wszystko, co robiłam w tym związku- że pisałam za niego pracę dyplomową, że przez rok, jak był bezrobotny to zasuwałam na dwóch etatach, żeby utrzymać dom i spłacić kredyty, że nawet jak byłam chora to dawałam z siebie 100% - z gorączką potrafiłam gotować obiad, żeby miał, jak wróci z pracy i nie chciałam być „obciążeniem”. Zrezygnowałam ze swoich zainteresowań i pasji, działalności charytatywnej, ograniczyłam kontakty z rodziną i znajomymi i wzięłam na siebie 95% obowiązków domowych, żeby on mógł spokojnie pracować i potem odpocząć po powrocie. Fakt, jestem wybuchowa, mam różne wady (a czy ktoś ich nie ma?), ale czy nie zasłużyłam zamiast takiego traktowania na rozmowę? Choć nigdy nie czułam się przy nim piękna (zawsze było coś do poprawy), kochana czy zwyczajnie fajna (wciąż mnie za wszystko krytykował), skończył mi się świat. Nie mogę się z tym pogodzić. Kocham go nadal i nie mogę normalnie żyć. Nawet głupi program w tv, który oglądaliśmy wspólnie doprowadza mnie do płaczu. Jadąc do pracy codziennie przejeżdżam niedaleko jego domu, codziennie rano płaczę. Wszystkie samochody w kolorze niebieskim (jak jego) doprowadzają mnie do histerii. Tak samo, jak ludzie z psami (zostały u niego nasze wspólne psy i nie chce mi ich oddać) czy kobiety z dziećmi w wózku albo wystawa sukien ślubnych. Boli mnie też to, że on mnie tak szybko wymazał ze swojego życia, jakbyśmy znali się tydzień, ani byli ze sobą 13 lat. Musiałam niemal błagać o oddanie reszty moich rzeczy. Wmawiał mi, że tak strasznie cierpiał po mojej wyprowadzce, a wiem, że po niecałych 2 tygodniach już z tą nową był na romantycznym wypadzie w góry (mi zarzucał, że przeze mnie nigdzie nie wyjeżdżamy i nie wychodzimy, ale wszelkie moje pomysły sam torpedował lub nie robił nic w tym kierunku, żeby cokolwiek zrealizować albo mówił, że nie, bo on nie może wziąć urlopu). Boli, że teraz dla niej skłonny jest wziąć urlop na wyjazd, albo wyjść gdzieś, a ja nie byłam warta poświęcania mi czasu w ten sposób. Nawet do kina chodziliśmy 3 razy w roku. I zazwyczaj na filmy, które on chciał. Jak chciałam iść na film/koncert/ cokolwiek innego, co interesowało mnie, to musiałam iść sama albo z koleżanką. Czuję się jak śmieć. Raz, że mnie zostawił po tylu latach, dwa- że ja i nasze związek nie byliśmy dla niego warci tej walki, trzy - że ona jest teraz warta wszystkiego, nie szczędzi na nią czasu ani hajsu. A ja przez 13 lat bycia z niam zawsze płaciłam za siebie nawet za głupią kawę na stacji benzynowej, żeby nie usłyszeć, że jestem z nim dla pieniędzy. Usłyszałam od niego, że to wszystko moja wina, że on po prostu nie może już ze mną wytrzymać, że go zmuszałam do ślubu bo „zbliżam się do 30- tki i po prostu mi odjebało”, że on musi odejść, bo ze mną nie da się żyć a ona jest taka cudowna, bo z nikim mu się tak dobrze nie rozmawia, jak z nią, że nie zachwycałam się nim, a ona go adoruje, żebym „zrobiła coś ze sobą, bo żaden facet ze mną nie wytrzyma”. Że ja nie doceniałam jego uczuciowości, a ona jest taka biedna, że na pewno doceni to, jaki on jest dobry. Ale też żebym się nie załamywała, bo być może wróci do mnie, jak mu z nią nie wyjdzie. Ale że się też nad tym dobrze zastanowi, bo będzie musiał ocenić, czy opłaca mu się dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Czy to kiedyś minie? W tej chwili mam w głowie obraz siebie jako zaniedbanej samotnej kobiety ze stadem kotów, siedzącej w zasyfionym mieszkaniu, w dresie, zgorzkniałej. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie komuś innemu zaufać, kogoś innego pokochać. Czy znajdę w sobie siłę i chęć na chodzenie na randki, na rozwijanie znajomości, pracę nad związkiem i czekanie "czy coś z tego będzie". Zresztą skoro jestem taka beznadziejna i nudna (brzydka i z problemami zdrowotnymi i coś tam jeszcze), to kto mnie będzie chciał.
chłopak mnie rzucił dla innej